Krzysztof Arciszewski na kartach historii zapisał się jako zasłużony admirał, poeta i etnolog. Być może jego losy potoczyłyby się inaczej, gdyby nie pewien wyjątkowo podły prawnik. Zmarł w wieku 64 lat 7 kwietnia 1656 roku — z tej okazji przypominamy, kim był pierwszy polski konkwistador i jak wyglądało jego życie.
Krzysztof Arciszewski to postać niezwykła i wielowymiarowa. Jako admirał, poeta i etnolog, Arciszewski pozostawił po sobie spuściznę, która przetrwała wieki. Jego życie pełne było przygód, niebezpieczeństw i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Choć znany jest głównie jako konkwistador, w rzeczywistości jego zainteresowania i działania wykraczały daleko poza wojenne rzemiosło.
Co ciekawe, dopiero 200 lat po śmierci Arciszewskiego, naukowcy zainteresowali się jego zapiskami o podróży do Brazylii. Okazało się, że z konkwistadora zamienił się nagle w ciekawego świata podróżnika. W Brazylii, oglądając świat zupełnie różny od tego, jaki poznał w Europie, przestał myśleć tylko o wojennym rzemiośle. W przeciwieństwie do Holendrów, Arciszewski traktował tubylców życzliwie, chciał nawiązać z nimi przyjacielskie stosunki, pozbawione europejskiej wyższości. Część jego oddziału stanowili Indianie, miał więc z nimi stały kontakt. Uznał, że musi robić notatki, że to, co zobaczył, trzeba przekazać potomności.
Wielkie zainteresowanie wzbudziły w nim obrzędy Indian Tapuja, związane z ich wiarą w demoniczne istoty. Indianie — co fascynowało Krzysztofa — potrafili przewidywać przyszłość. Wierzyli, że istnieją bóstwa dobre i złe. Tym dobrym nie poświęcali za dużo czasu, a złych się radzili. Diabeł Tapujów pomagał im widzieć niewidzialne.
„Dowódca oddziału jazdy, śledził wypady nieprzyjaciela pod Coniahu, mając przy sobie garść ochotników spośród Tapujów. Ci przepowiedzieli, że następnego dnia będzie obrany nowy dowódca i że poza tym jeden z jeźdźców zginie w utarczce od kuli z broni palnej. Śmiano się wówczas z tej gadaniny, ale nazajutrz fakt ten istotnie miał miejsce. Opowiadano i o innych podobnych zdarzeniach” — cytuje jedną z notatek konkwistadora Maria Paradowska, autorka książki o Arciszewskim pt. „Przyjmij laur zwycięski”.
Pewnego dnia Arciszewski znalazł nad rzeką Manguoape opuszczone statki nieprzyjacielskie. Te pozbawione ładunku kazał spalić, te pełne — m.in. z cukrem — przeprawić do własnej bazy w Recife. Tapujowie nieoczekiwanie odmówili wejścia na pokład, mówiąc, że zły bóg przepowiedział im tragiczny finał morskiej podróży. Arciszewski nie posłuchał. Na największy statek załadował dziesięć armat, beczki hiszpańskiego wina oraz inne towary. Mimo ostrzeżeń statek wypłynął, lecz tuż po opuszczeniu portu rozbił się o skały i poszedł wraz z całym ładunkiem na dno. Znowu Tapujowie mieli rację. Przestrogi ich diabła uważali za wyrocznię.
W przeciwieństwie do większości Holendrów nagość Indian nie raziła Polaka, uważał ją za część ich kolorytu. Inni dowódcy próbowali na siłę ubierać Indian, choć ich bawiły niewygodne i krepujące swobodę ruchów stroje, których czym prędzej się pozbywali.
„Plemię to obwiązywało napletek skrawkiem jedwabiu, bądź włóknem trzcinowym, czy z innej jakiejś materii, aby główka członka nie wystawała szpetnie, czego szczególnie pilnie się wystrzegali. Oczywiście jedwab pojawił się dopiero wraz z białym człowiekiem” — notował Krzysztof.
Pokazywał też, że to dopiero Europejczycy nauczyli tubylców cenić szlachetne kruszce, tak pożądane na starym kontynencie.
„Tak mało cenili złoto i srebro, że gdy wygrzebali z ziemi zakopane tam przez Portugalczyków skrzynie pełne złotych i srebrnych sprzętów, to Holendrzy łatwo je od nich wykupili, a oni zakupili siekiery lub psy gończe, które w wysokiej są u nich cenie, za każdego bowiem, nawet i podlejszego, płacili po dwadzieścia cesarskich talarów” — pisał.
Z zacięciem etnologa Arciszewski klasyfikował też zwyczaje Indian. Zauważył, że wśród tubylców są kanibale, endokanibale, czyli zjadający członków swojego plemienia, a także wojownicy zabierający jedynie głowy jako trofea. Był również świadkiem niezwykłego ceremoniału, kiedy to Tapujowie zjedli swojego zmarłego towarzysza.
Dzięki swoim notatkom, Krzysztof Arciszewski pozostawił przyszłym pokoleniom bezcenne informacje o życiu i zwyczajach brazylijskich Indian. Jego prace były pionierskie i dały początek nowym badaniom nad kulturami tubylczymi Ameryki Południowej. Choć jego życie pełne było niebezpieczeństw, to dzięki swojej otwartości i ciekawości świata, Arciszewski zdołał przekazać potomnym wiedzę, która wzbogaciła nasze rozumienie egzotycznych kultur.
Powyższy tekst pochodzi ze strony.
Innym znanym marynarzem o tym nazwisku jest Kapitan Żeglugi Wielkiej Eugeniusz Arciszewski, kapitam statku „Leros Strength”
„Leros Strength” był masowcem, który zatonął 8 lutego 1997 roku podczas rejsu z Murmańska do Polski. Na pokładzie znajdowała się polska załoga, a w wyniku tragedii zginęło 20 polskich marynarzy. W chwili zatonięcia statek miał 21 lat i był własnością cypryjskiej firmy Lambda Sea Shipping Co.
Masowiec przeszedł remont klasowy w 1995 roku, nadzorowany przez włoskie towarzystwo klasyfikacyjne Registro Italiano Navale, jednak wkrótce po tym, w sierpniu 1996 roku, podczas kontroli w porcie w Rotterdamie inspektorzy wykryli poważne nieprawidłowości na statku. Zidentyfikowano m.in. dziury w pokrywach ładowni, uszkodzenia wręg oraz poszycia kadłuba. W wyniku tych usterek i braku zgodności z wymaganiami, American Bureau of Shipping umieściło „Leros Strength” na czarnej liście, co oznaczało, że nie przeszedł on badań technicznych.
Kapitan statku, Eugeniusz Arciszewski, dowodził statkiem w ostatnim rejsie. Był to doświadczony marynarz, który zginął w wyniku tej katastrofy. Tragedia ta miała miejsce w czasie, kiedy „Leros Strength” przewoził ładunek apatytu. Zatoniecie statku oraz utrata życia marynarzy to jedno z tragicznych wydarzeń w historii polskiego żeglarstwa, które pozostawiło głęboki ślad w pamięci marynarzy i ich rodzin.